Lubimy plaże, ale nie lubimy siedzieć bezczynnie w jednym miejscu. Po 30 minutach ciekawość zaczyna nas gnać dalej. Może za widocznym w oddali zakrętem jest jakaś ładniejsza plaża. Może tam daleko będzie mniej ludzi, a może hen daleko na widnokręgu znajduje się jakaś wyjątkowa zatoka… A my tu siedzimy i z pewnością coś tracimy. Więc wstajemy i idziemy. Póki sił lub czasu starcza. Sił na szczęście jeszcze nie brakuje. Z czasem jest różnie. Trzeba wracać do samochodu, do pracy, do domu… Więc pewnego dnia zostawiliśmy samochód, wstaliśmy i po prostu poszliśmy. Przed siebie…

Pieszo wzdłuż wybrzeża Bałtyku

Wzdłuż wybrzeża Bałtyku

Polskie plaże – najpiękniejsze na świecie. Szczególnie gdy takie puste ;-)

 

Dzień pierwszy:  środa – Smołdzino – Łeba

Smołdzino było świadomym wyborem. To od lat nasz ulubiony kawałek polskiego wybrzeża, w okolicy którego spędzaliśmy wolny czas od wielu lat i o każdej porze roku. Dokładne lektury mapy wskazywały z kolei, że istnieje szansa, że w ciągu tych kilku dni, które wyrwaliśmy z dość ciasnego kalendarza z wolnym powinno wystarczyć, aby dotrzeć na koniec półwyspu helskiego. Ostrożnie licząc, nie wiedząc jeszcze jak na odejście zza biurka zareagują nasze organizmy, planujemy po 20-30 km dziennych przebiegów. Ostatnie przepakowania i ruszamy.

Całkowicie pusta, szeroka plaża i zachodzące słońce. Jest cicho, spokojnie i pięknie. Marsz póki co nie stwarza najmniejszych problemów i w ciągu kilku godzin dochodzimy na kolację pod Łebę. Jesteśmy na terenie Słowińskiego Parku Narodowego, więc żeby nie kusić losu i jakiegoś zabłąkanego, nadgorliwego strażnika namiot rozbijamy w lesie. To błąd. Komary tną niemiłosiernie i szybko przeganiają nas do namiotu. Jak tak, to idziemy spać, zasłaniając szczelnie poły namiotu.

 

Dzień drugi:  Łeba – Białogóra

Budzimy się razem ze słońcem i dokładnie sprzątamy ślady naszej bytności. Śniadanie zjemy w Łebie. Marzą nam się świeże bułeczki, jogurt. Zapominamy tylko jak się okazuje o drobnym szczególe. Jest święto, dochodzi 6:00, a Łeba wygląda jak po przejściu epidemii. Wszystko zamknięte jest na głucho, a Ci nieliczni, którzy już wstali patrzą na nas jak na kosmitów. Jest. Jest otwarta piekarnia, będzie zatem śniadanie :)

Pieszo wzdłuż wybrzeża

Pieszo wzdłuż wybrzeża Bałtyku – 1 nocleg ; i test namiotu z Lidla ;-)

 

Wychodzi słońce i robi się bardzo ładna pogoda. Monotonnie marszu po plaży przerywa nam na chwilę drobny strumyk z prowizorycznym „mostkiem” w postaci zwalonego pnia. Liczymy przebytą drogę na znakach rozmieszczonych wzdłuż wybrzeża co kilometr. 35,39, 40 km Oby do pięćdziesiątki… Nadal jest niemal całkowicie pusto, dopiero przed Lubiatowem pojawiają się pojedynczy spacerowicze. Zaczynamy odczuwać trudy maszerowania po plaży. Czym innym jest kilku kilometrowy spacer na bosaka, w kąpielówkach, a czym innym kilkadziesiąt już kilometrów w plecakiem i namiotem. Z coraz większym trudem wyciągamy nogi z sypkiego piasku i coraz dokładniej wybieramy trasę marszu. Byle po twardszym.

Fatamorgana ? Nie, najprawdziwsza prawda. Otwarty namiot z zimnym piwem. Zdecydowanie zasłużyliśmy na przerwę. Czuję jak z każdym kolejnym łykiem wracają mi nadwątlone marszem siły. Teraz możemy przejść jeszcze z 10 km :) tym bardziej, że zachodzące słońce wraz szumiącym morzem funduje nam darmowy spektakl „światło i dźwięk”, a piękna barwa światła zachęca do małej sesji fotograficznej.

Pomni wczorajszych doświadczeń z komarami tym razem namiot rozstawiamy bezpośrednio na plaży.

 

Dzień trzeci:  Białogóra – Karwia – Ostrowo

Narciarze mówią, że 3 dzień jest dniem kryzysu. Maszerując jest chyba podobnie. Idziemy coraz wolniej, a dodatkowo złapałem jakąś kontuzję stopy. Muszę uważać, przy każdym kroku bo niedokładne postawienie stopy na nierównym podłożu kończy się grymasem bólu na twarzy. Idziemy jak kowboje po zejściu z konia. Szeroko, kiwając się z boku na bok. Krokiem pijanej kury. Tylko ciekawe skąd do diabła wiem jak drepcze kura po pijaku … ?

Coraz częściej maszerujemy w kompletnej ciszy. Zmęczenie powoduje, że nie chce nam się gadać, a cisza i monotonia marszu sprzyja zagłębianiu się w sobie i rozmyślaniach. Lewa, lewa, raz, dwa trzy. Lewa, lewa… Tak kilometr za kilometrem…

2 dzien - idzeimy do zachodu slonca

Pieszo wzdłuż wybrzeża Bałtyku

 

Dziś jest pierwszy mecz Polaków w mistrzostwach Europy. Niby mnie to już nie interesuje, przecież „patałachy” na pewno znowu przegrają, ale flagi i podgrzewana od tygodni atmosfera działa w końcu i na nas. Zresztą dzień w cywilizacji dobrze nam zrobi. Postanawiamy dziś nocować pod dachem i obejrzeć występ biało – czerwonych.

Karwia nie robi na nas specjalnego wrażenia i do tego te ceny. To zresztą wątpliwy urok całego polskiego wybrzeża. Mimo że do ścisłego sezonu jeszcze ze 2 tygodnie, to ceny już teraz przyprawiają o ból głowy. Piwo 10 zł, 100 gr ryby 10 zł, banany w sklepie od 5 do 7 zł za kg – podczas gdy normalnie w tym czasie po średnio 3-4 zł zależnie od sklepu. Nad Bałtyk dotarła Europa. Przynajmniej cenowa.

Kuśtykamy zatem do pobliskiego Ostrowa licząc, że będzie bardziej klimatycznie. Okazuje się, że na razie panuje tu względny spokój, ale sądząc z tabliczek „pokoje gościnne” umieszczonych na praktycznie każdym domu za kilka chwil, spokojne uliczki zamienią się w gwarne promenady. Zapewne z byle jakimi straganami, w których będzie można kupić wszelką tandetę rodem z Chin, budami z frytkami, piwem i smażoną rybą oraz tysiącami plażowiczów przechadzających się w jedną i drugą stronę. Nie trawię takich klimatów i dlatego zdecydowanie bardziej lubię nasz Bałtyk przed i po sezonie.

Łóżko. Po 3 dniach marszu i kilkudziesięciu kilometrach w nogach jesteśmy w stanie w pełni docenić urok zwykłego tapczanu. Czujemy każdy mięsień, o istnienie niektórych nawet bym się nie podejrzewał i jakkolwiek durnie by to nie zabrzmiało, przyjemnie obolali padamy na wyrka.

Polacy remisują z Grekami.

 

Dzień czwarty: Ostrowo – Kuźnica

Pogoda się sypie. Od rana dookoła chodzą czarne jak smoła chmury i co jakiś czas pokropuje. Idzie się fajniej bo po pierwsze co jakiś czas pokazuje się miejscowość i można usiąść przy szklaneczce piwka, po drugie wybrzeże robi się twardsze, kamieniste, momentami idziemy betonowym nasypem. Do Władysławowa dochodzimy idealnie na czas. Akurat by pierwszą burzę i ulewę przeczekać w plażowym barze.

Z drugą nie mamy już tyle szczęścia. Burza przychodzi na tyle nagle, albo my za długo zwlekaliśmy z wskoczeniem w wodoodporne ciuchy, że w ciągu minuty jesteśmy kompletnie przemoczeni. Kompletnie jest tu najwłaściwszym określeniem. Od skarpetek po majtki, a z butów wylewa nam się woda. W takim stanie dalsza wędrówka nie ma większego sensu. Spanie na plaży również. Z bólem, wiedząc, że przez naszą decyzję plan osiągnięcia Helu przestaje być realny szukamy kwatery w Kuźnicy.

5 dzien - lodzie na zat puckiej

Suszymy to co się da wysuszyć, w buty wkładamy najlepszą membranę jaką do tej pory wynaleziono tzn plastikowe reklamówki i dla poprawy humoru idziemy na doskonałą rybkę.

 

Dzień piąty: Kuźnica – Jurata

Włóczymy się po Jastarni w oczekiwaniu na pociąg powrotny. Wczorajsza ulewa pokrzyżowała nam plany i Hel pozostał niestety w sferze marzeń. Po raz kolejny wygrał niestety pragmatyzm. Musimy w końcu dojechać jeszcze do naszego samochodu, a później wrócić do domu. Przed nami jeszcze dobrze ponad 200 km, a jutro musimy niestety wrócić do codzienności.

Z żalem porzucamy na dworcu naszych nieodłącznych towarzyszy ostatnich dni – kijki trekkingowe. Jeden piękny, drewniany znaleziony na pierwszych kilometrach podróży, drugi profesjonalny, zrobiony ze znalezionej pozostałości wędki i mimo zmęczenia jakoś nam smutno. Już teraz czujemy, że czegoś będzie nam brakowało.

W drodze powrotnej analizujemy na mapie naszą trasę i początkowo nieśmiało, później już zdecydowanie zerkamy w stronę zachodniego wybrzeża. Cóż. Nie mamy tyle czasu, żeby przejść całe wybrzeże jednorazowo to zrobimy to na raty. Następnym razem zaczniemy od strony Świnoujścia …